Polska, dzięki znacznemu potencjałowi wytwórczemu sektora rolniczego, dobremu położeniu geograficznemu i pokaźnym rezerwom gruntów ornych ma wszelkie warunki ku temu by stać się europejskim liderem w produkcji biogazu rolniczego.Przemawia także za tym stosunkowo niewielka gęstość zaludnienia około 123 osoby na km2 jak też znaczne możliwości produkcji substratów a zwłaszcza kukurydzy –aktualnie powierzchnia upraw kukurydzy w Polsce wynosi 700 tys. ha, a w razie potrzeby może być zwiększona nawet do 2 milionów hektarów, co pozwoliłoby zasilić nawet 7000 biogazowni o mocy 1MW. Niestety mimo to na terenie całego kraju funkcjonuje niespełna 30 takich obiektów. Dla porównania w Niemczech, gdzie gęstość zaludnienia jest dwukrotnie większa powstało dotychczas ponad 6000 biogazowni o zainstalowanej mocy 3 200 MW.
Niewątpliwie odnawialne źródła energii stały się ostatnimi czasy tematem wyjątkowo gorącym, zwłaszcza w kontekście unijnego „pakietu 3×20”, który nakłada na Polskę obowiązek zwiększenia udziału produkcji energii elektrycznej z odnawialnych źródeł do 20%. Skąd zatem wzięła się tak ogromna różnica między stopniem rozwoju polskiego sektora biogazowego, a tego z za zachodniej granicy? Powodów jest co najmniej kilka i wystarczy ich z pewnością na napisanie kolejnych publikacji. Jednakże w niniejszym tekście chciałbym zająć się problemem, który spędza sen z powiek nawet najbardziej zaangażowanym i doświadczonym inwestorom.
Mowa tutaj już niestety o masowym zjawisku tzw. protestów społecznych. Szacuje się, że przez sprzeciw lokalnych społeczności nie powstanie co druga (!) biogazownia w Polsce. Z podstawą prawną takich działań bywa różnie. Często protestujący podpierają się prawem sąsiedzkim i płynącym z niego zakazem immisji (art. 144 KC) . Z tym, że przy prawidłowo zaprojektowanych obiektach znajdujących się już 300 metrów od zabudowań mieszkalnych artykuł 144 KC nie może mieć zastosowania. W obiektach najnowszej generacji uciążliwości zapachowe występują w niewielkim stopniu, ponieważ cały proces wykorzystania substratów odbywa się w hermetycznie zamkniętym środowisku. Świetnym dowodem na to jest przypadek bioelektrowni w gminie Piaski, którą to firma Bio Power miała okazję projektować. Najbliższe sąsiedztwo znajduje się nie dalej niż 150m od terenu biogazowni.
Dobre relacje między inwestorem, a lokalną społecznością są niezwykle istotne nie tylko dla procesu inwestycyjnego ale również dla samej eksploatacji obiektu. Wielu inwestorów zdaje sobie z tego sprawę starając się nawiązać dialog z mieszkańcami danej gminy. Jednakże spotkania informacyjne, na których mieszkańcy mają możliwość zgłoszenia swoich wątpliwości i zadawania pytań zazwyczaj nie przynoszą oczekiwanych efektów. Argumenty na temat tego, że budowa takiego obiektu poprawi sytuację ekonomiczną okolicznych rolników, zapewni zatrudnienie mieszkańcom gminy jak i zlecenia wykonawcze dla lokalnych przedsiębiorców, nie trafiają na podatny grunt. Częstokroć inwestorzy oferują przedstawicielom grupy protestujących możliwość odbycia wyjazdu poznawczego na teren funkcjonującej już biogazowni – naturalnie na koszt inwestora. Najczęściej jednak z niewiadomych względów nie ma chętnych na odbycie takiej wycieczki.
Jakie są główne argumenty strony wojującej? Najpoważniejszym jest generowanie przez biogazownie uciążliwości zapachowych. W dalszej kolejności spadek wartości nieruchomości, wzmożony ruch samochodów ciężarowych i pogorszenie krajobrazu. Są to argumenty dalece mijające się z prawdą, nie będę jednak zajmował się w tym momencie ich obalaniem, ponieważ w Internecie jest dość informacji na ten temat. Nie ulega wątpliwości, że powyższe zastrzeżenia stanowią jedynie pretekst do sprzeciwu. Sięgnijmy zatem głębiej i zadajmy sobie pytanie z czego wynika tak dalece zakorzeniona nieufność? Dlaczego nasi Niemieccy sąsiedzi byli w stanie wybudować 6000 obiektów, a u nas ze 100 inwestycji tylko 25 przejdzie wstępną selekcję?
Na pierwszy rzut oka widać, że najważniejszą przyczyną jest niedoinformowanie. Wśród gminnych społeczności wciąż pokutują te same mity na temat uciążliwości takich systemów. Parę lat temu faktycznie powstało w Polsce kilka wadliwych instalacji, które rzeczywiście istotnie uprzykrzały życie mieszkańcom. Były to jednak przypadki jednostkowe. Niestety media rozdmuchały temat do tego stopnia, że przeciętny obywatel jest przekonany o tym, że na świecie działają tylko takie uciążliwe obiekty. Nie jest w interesie mediów zainteresować się inwestycjami udanymi (stanowiących znaczną większość). O ile w mediach pojawia się temat bioelektrowni dotyczy on zazwyczaj protestów. Takie powierzchowne traktowanie tematu przyczynia się do efektu powstania samonakręcającej się spirali społecznej niechęci. Jedyną przeciwwagą są specjalistyczne i niezależne portale traktujące o tematyce biogazowej (np. biogazownierolnicze.pl).
W dalszej części niniejszego artykułu przejdę do kwestii społecznych i socjologicznych, które również nie pozostają bez znaczenia w aspekcie realizacji jakichkolwiek inwestycji, nie tylko tych związanych z OZE.
Nie mniej istotną przyczyną obecnego stanu rzeczy jest sam profil polskiego społeczeństwa. Niemcy mają nieco inny poziom świadomości społecznej, głębokie poczucie dobra wspólnego, otwartość na nowe rozwiązania i płynące stąd szanse. To, że przez prawie ćwierć wieku wolnej Polski nie zdołaliśmy utworzyć wystarczająco dobrze zorganizowanego społeczeństwa obywatelskiego jest faktem powszechnie znanym. Zadziwiający jest jednak stopień wspólnej determinacji i zorganizowania protestujących. Okazuje się zatem, że polskie społeczeństwo oceniane jest niesprawiedliwie, że jak najbardziej potrafimy przejąć inicjatywę społeczną… o ile trzeba przeciw czemuś zaprotestować. Ponieważ protest jako taki, w kontekście naszej historii stał się czynem zgoła patriotycznym, niemalże bohaterskim.
W kwestii najważniejszych przyczyn rodzących protesty społeczne kolejnym i ostatnim już elementem tej wzajemnie uzupełniającej się układanki będą władze lokalne, które niekiedy bywają jeszcze bardziej niekompetentne niż sama społeczności, które reprezentują. W tym miejscu należy jednak podkreślić, iż w większości przypadków władze samorządowe są przychylne rozwojowi OZE, jednakże zdarzają się również wyjątki, które działając na granicy prawa skutecznie opóźniają inwestycje.
Wójt / burmistrz / gminy w procesie realizacji inwestycji jest podmiotem niezwykle ważnym. To od przychylności tej władzy zależy jak sprawnie przebiegnie proces budowy obiektu. Ustawa o samorządzie gminnym przyznaje wójtowi / burmistrzowi / duże kompetencje przy niewielkim stopniu odpowiedzialności za podejmowane decyzje. Kluczową kwestią dla powodzenia całej inwestycji może okazać się wielkość gminy. Im bowiem silniejsze są więzi osobiste władzy z lokalną społecznością tym szanse na to, że w razie sporu stanie on po stronie inwestora stają się mniejsze. Taki stan rzeczy doprowadza do sytuacji, w której pięciu mieszkańców jest w stanie wstrzymać całą inwestycję, niezależnie od opinii reszty społeczności, w tym rolników, którzy podpisali już listy intencyjne na dostawę surowca. Zapewne intencją ustawodawcy, który ustalił, że wójta /burmistrza / wybiera się w wyborach bezpośrednich, była ochrona interesów mieszkańców danej gminy przy założeniu, że wójt lepiej będzie orientował się w potrzebach danej społeczności. To skądinąd utopijne założenie rodzi ten nieprzewidziany skutek, że lokalna władza częstokroć prywatne interesy czy znajomości przedkładają ponad dobro gminy. Bardzo często dzieje się tak, że wójtowie silnie powiązani ze społecznością gminy, w której ma powstać obiekt znajdują się pod silną presją. Chcąc zrzucić z siebie ciężar odpowiedzialności wydają decyzje, które niekiedy nawet w sposób oczywisty naruszają obowiązującą literę prawa. Działając z pełną świadomością postępują wbrew prawu, by potem ich decyzja mogła zostać uchylona przez samorządowe kolegium odwoławcze. Tym samym w sposób nieuzasadniony przedłużają postępowanie co stoi w sprzeczności z art. 35 § 1 i 2 KPA.
Oczywiście SKO jest wyższą instancją i nie ma w tym żadnej patologii, jeżeli czasem uchyla ono decyzję organu. Wątpliwości zaczynają się pojawiać, gdy wójt w sposób uporczywy stara się (zgodnie z resztą z oczekiwaniami społeczności) opóźnić, a nawet zniweczyć inwestycję.
Problem polega na tym, że wójt co do zasady jest organem samorządowym, niezależnym i pochodzącym z wyborów bezpośrednich. Istnieją jednak wyjątki, w których władza państwowa może zastosować do władzy samorządowej odpowiednie środki nadzoru. Z pomocą przychodzi art. 96 ust.2 Ustawy o samorządzie gminnym, który mówi, że w razie powtarzającego się naruszania przez wójta Konstytucji lub ustaw wojewoda może przedsięwziąć odpowiednie środki nadzoru, a nawet wystąpić z wnioskiem do Prezesa Rady Ministrów o odwołanie wójta. Jeżeli udowodnimy, że ponieśliśmy szkodę możemy również pozwać gminę lub wójta o odszkodowanie z powództwa cywilnego. Te dosyć niejasno sformułowane przepisy to nasz jedyny oręż niestety tak rzadko używany w walce z niechęcią, nieufnością, niewiedzą i nieuczciwością lokalnych władz.
Jak widać wszystkie zaprezentowane aspekty budujące niechęć na na stopniu lokalnym wzajemnie zazębiają się tworząc fundament, który pojedynczemu inwestorowi ciężko jest wzruszyć. Pozostaje zatem wierzyć w skuteczność prawa i nie szczędzić zaangażowania na rzecz budowania społecznej świadomości w kwestii rozwoju odnawialnych źródeł energii w naszym kraju. Tym bardziej, że czasu na to mamy coraz mniej.
Arnold Rabiega